Podróże zmuszają często do porzucenia tego co znane i komfortowe. Czasami jednak można znaleźć miejsce na drugim końcu świata, w którym atmosfera i pozytywna energia sprawiają, że mamy wrażenie jakbyśmy odwiedzali je od lat. Takie jest El Chaltén - najmłodsze miasteczko w Argentynie.
Droga z El Calafate do El Chaltén zajmuje ok 3 godzin i wiedzie częściowo przez Ruta 40 - najdłuższą drogę w Argentynie (5000km) łączącą północną prowincję Jujuy z południową Santa Cruz. Jest to również jedna z najdłuższych dróg na świecie porównywaną z amerykańską Route 66. Droga ta chętnie jest wybierana przez turystów chcących zwiedzić Argentynę na 4 kółkach. Odcinkami jest nadal drogą szutrową.
Droga z El Calafate do El Chaltén zajmuje ok 3 godzin i wiedzie częściowo przez Ruta 40 - najdłuższą drogę w Argentynie (5000km) łączącą północną prowincję Jujuy z południową Santa Cruz. Jest to również jedna z najdłuższych dróg na świecie porównywaną z amerykańską Route 66. Droga ta chętnie jest wybierana przez turystów chcących zwiedzić Argentynę na 4 kółkach. Odcinkami jest nadal drogą szutrową.
El Chaltén to najmłodsze miasteczko w Argentynie i najmłodsze w jakim byłam - istnieje od 1985 roku czyli za rok świętujemy razem 30stkę;) Dla Argentyny przyznanie praw El było symbolicznym pokazaniem Chile, że region ten należy do Argentyny i jest dla niej ważny. Jeszcze kilka lat temu dojazd do wioski możliwy był tylko drogą szutrową. Wraz z rozwojem miasta z 300 mieszkańców w 2003 roku do 1.600 w 2010 powstała również droga asfaltowa, a miasteczko przeżywa swój bum. Nie ma tu ani przemysłu ani rolnictwa, a mieszkańcy żyją tylko i wyłącznie z turystyki. El Chaltén jest bazą wypadową dla zapaleńców gór od spacerów po wspinaczkę ekstremalną na Cerro Torre lub Fitz Roy. Ilość hosteli, restauracji i sklepików na metr kwadratowy świadczy o popularności tego miejsca wśród ludzi z całego świata. Co naprawdę cieszy, to brak tandetnych chińskich pamiątek w sklepach i fast foodowych lokali - zamiast tego można zjeść dobre lokalne dania i kupić pamiątki z regionu.
Argentyńczycy osiedlają się w El Chaltén, żeby odpocząć od szaleństwa dużego miasta, wychować tu dzieci i wieść spokojne życie. Trzeba przyznać, że w miasteczku czas biegnie swoim tempem i mam chwilowo wrażenie, że przeniosłam się do serialu Przystanek Alaska. Większość z nas nie ma tutaj zasięgu, więc czujemy się jak na końcu świata - mimo, że do Ziemi Ognistej jeszcze daleko;)
Nasz hostel jest całkiem przyzwoity, ale już nie tak klimatyczny jak te w których spaliśmy do tej pory. Nie uratowała tego nawet łazienka w pokoju:) Zaopatrzenie supermarketów to też dramat - owoce i warzywa są stare i zwiędłe i naprawdę trzeba się namęczyć, żeby znaleźć coś jadalnego. Ale przed wyjściem w góry nie mieliśmy wyjścia - musieliśmy się zaopatrzyć w jedzenie, ponieważ na trasie nie ma żadnych schronisk.
Naszym pierwszym celem była Laguna Torre z górą Cerro Torre w tle. Pierwsze podejście dało nam do myślenia czy w ogóle dotrzemy do celu:) na szczęście po pierwszej zadyszce udało się zebrać siły. Trasa wiodła przez uroczą dolinę, lasy drzew Lenga (odmiana buku) pełnych wyjątkowo natrętnych much czepiających się wszystkiego co się dało i wzdłuż wijącej się pastelowej rzeki.
Trasa była dobrze opisana i nie można było się zgubić - no chyba, że ma się talent jak 2 dziewczyny z naszej grupy, które nic nie wiedząc doszły do zupełnie innego jeziora:) Na szczęście wróciły całe i zdrowe i zmotywowane, żeby następnego dnia zdobywać kolejne trasy. Samo jeziorko Torre nie ścięło mnie z nóg, ale kosmiczne otoczenie i szczyt Cerro Torre (3.228 m.n.p.m.), który znam z filmu Cerro Torre: a snowball'a chance in hell zrobiły swoje. Mimo, że ta granitowa góra nie jest wysoka uchodzi za jedną z piękniejszych i równocześnie najtrudniejszych gór dla wspinaczy.
Film przedstawia historię wejścia austriackiego alpinisty Davida Lamy na szczyt przez tzw. trasę kompresorową w 2011 roku. Po powrocie na pewno obejrzę ten film jeszczcze raz i już z innej perspektywy. W jednej z knajpek znalazłam nawet plakat z dedykacją Davida dla właścicieli.
Po zejściu do El Chaltén usiedliśmy zmęczeni i szczęśliwi w pierwszej spotkanej knajpce i był to strzał w dziesiątkę! Ja zdecydowałam się na lokalny przysmak Locro - gulasz z fasoli, mięsa i innych warzyw - i nie żałowałam:)
Nocleg: Hostel Pioneros del Valle w El Chaltén , pokoje 8 osobowe z łazienką
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz