środa, 25 września 2013

Karadah

Przed wyjazdem nie miałam konkretnych wyobrażeń o Krymie, ale bajkowe krajobrazy, które zobaczyłam zupełnie mnie zaskoczyły...


Dzisiaj dzień zaczęliśmy dla odmiany omletem i naleśnikami na śniadanie - nie pytajcie się jak to jest możliwe zjeść tyle rano, ale na Ukrainie się da. Muszę też dodać, że ku mojemu zdziwieniu nie jestem osobą, która je najczęściej - nasz pilot zdecydowanie bije mnie na głowę:) Mamy też szczęście, że w kwaterach w których spędziliśmy ostatnie 2 dni opiekowała się nami pani, która gotowała dla nas każdego dnia coś nowego i domowego Czebureki (Чебуреки), pilaf, zielony barszcz, ukraiński barszcz czy samsę...do tego lokalne wino cabernet obowiązkowo z plastikowej butelki po wodzie mineralnej i obiad idealny gotowy!:) Likier z brzoskwini na deser był wisienką na torcie - szkoda tylko, że wypiliśmy wczoraj pani cały zapas i nie można było kupić nic do domu;) jeden litr takiego trunku kosztuje 3,6 EUR a szklanka wina 0,7 EUR - niebezpiecznie niskie ceny;)


Ale dzisiaj oczywiście nie tylko jedliśmy - rano wybraliśmy się do rezerwatu Karadah (Карадаг - Czarna Góra). Utworzony w 1925 roku obejmuje 3h i teren dawnego wulkanu. Wejście na teren odbywa się tylko z przewodnikiem, który opowiada o bogatej florze i faunie tego regionu. Krajobraz również tutaj jest mocno kosmiczny, wulkan zrobił swoje, a otaczające park wzgórza prawie nie są porośnięte roślinnością. Najwyższy szczyt masywu o nazwie Święta Góra (Святая Гора) unosi się na wysokość 577 m n.p.m.


To tutaj znajduje się też Złota Brama - kamienna brama w wodze o wysokości 18 metrów pod którą można przepłynąć łódką, a mając trochę szczęścia towarzyszyć będą nam przy tym delfiny. Zabronione jest tutaj nurkowanie ponieważ silne pole magnetyczne zakłóca działanie kompasów i doprowadza do problemów zdrowotnych pod wodą. 


W drodze na szczyt złapała nas straszna ulewa, a z wiatrem na szczycie trzeba było stoczyć twardą walkę. Potem wszystko się uspokoiło, wyszło słońce. Generalnie tutaj pogoda zmienia się co pięć minut i trzeba się ciągle rozbierać i ubierać. Bez kurtki przeciwdeszczowej i okularów słonecznych ani rusz!


Po południu ruszyliśmy w dalszą podróż do Jałty. Naszym magicznym busikiem, który na mój gust w Polsce nie zostałby dopuszczony do ruchu, pędziliśmy krętą drogą wzdłuż morza - widoki były boskie!


P.S. Właśnie dowiedziałam się, że w naszym busie nie działa prędkościomierz. Z dwojga złego lepiej nie wiedzieć jak szybko się gna przez Ukrainę niż mieć np. niesprawne hamulce;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz