"Chcę jeszcze raz pojechać do Europy /
Lub jeszcze dalej do Buenos Aires / Więcej się można nauczyć podróżując / Podróżować, podróżować jest bosko" - tak śpiewała Kora w hicie Maanamu z 1980 roku. Czy warto było jechać jeszcze dalej do Buenos? Czy pokazało nam swoje boskie oblicze? Buenos to miasto kontrastów - z jednej strony głośne, brudne i zatłoczone, a z drugiej zielone, kolorowe, gwarne i klimatyczne z niesamowitym i namiętnym tangiem w tle...
W Buenos wylądowaliśmy z samego rana na lotnisku Ezeiza i byliśmy naprawdę szczęśliwy, że możemy wreszcie rozprostować kości. Słońce, niebieskie niebo i ciepłe powietrze pozwoliły nam od razu zapomnieć o długim locie. Na lotnisku czekała na nas już pilot i reszta ekipy, z którymi rejsowym autobusem ruszyliśmy do centrum stolicy. Widoki z okna trochę mnie zaskoczyły. Po autostradzie jeździły nie tylko samochody, ale też zadowoleni rowerzyści. Wzdłuż niej za to odbywały się pikniki, a niektórzy nawet wygrzewali się na słońcu w bikini na leżakach. Ciekawa forma spędzania wolnego czasu...
Po godzinnej jeździe wysiedliśmy blisko hostelu, na najszerszej ulicy świata Avenida 9 del Julio, która może poszczycić się 18 pasami i 140 metrami szerokości - robi wrażenie. Nazwa ulicy upamiętnia dzień wyparcia Hiszpan i ogłoszenia niepodległości Zjednoczonych Prowincji La Plata 9 lipca 1816 roku.
W bocznej uliczce znaleźliśmy nasz hostel Porta del Sur, który urzekł mnie swoim wystrojem. Stara metalowa malutka winda (dla podróżujących z walizką;), patio w środku budynku, dużo zieleni, przytulna atmosfera i zapowiedź śniadania na dachu - czego chcieć więcej?
Nasz spacer zaczęliśmy od skosztowania lokalnego przysmaku czyli Empanadas, z różnymi nadzieniami - wołowiną, kurczakiem, warzywami, czy serem i szynką, popitymi lokalnym piwem Quilmes. Posileni i szczęśliwy udaliśmy się na Plazo del Mayo. W Argentynie panuje w tej chwili późna wiosna i pogoda jest idealna na zwiedzane - 25 stopni, słoneczko i lekki wiatr. Dowodem wiosny są też przepiękne kwitnące na fioletowo drzewa Jacaranda, które można zobaczyć w całym mieście. Feria kolorów, wokół nas sprawiała, że nie wiedzieliśmy z radości co fotografować:)
Miasto Buenos Aires leży nad Rio de la Plata i podzielone jest na 48 dzielnic, z których my dzisiaj widzieliśmy trzy: Montserrat, San Telmo i Retiro. Jego historia sięga XVI wieku i można powiedzieć, że miasto zakładano wielokrotnie. Pierwsza próba w 1516 skończyła się śmiercią jej inicjatora Juan Díaz de Solís, który zginął z rąk Indian. Miasto założył oficjalnie Pedro Mendoza w 1536 roku i nadał mu dość nietypową jak na dzisiejsze czasy nazwę: Puerto de Nuestra Señora Santa María del Buen Ayre. Dlaczego miasto dobrych wiatrów? Jedna z teorii mówi, że miasto leżało w obszarze wiatrów z północy co ochroniło je przed malarią i sprawiło, że było jednym z pierwszych portów wolnych od tej choroby w tamtym okresie. Mendoza nie wziął pod uwagę, że przybycie późnym latem nie pozwoli na uprawę zboża. Próbował on zmusić Indian do dostarczenia jedzenia, ale i ta próba się nie udała i w 1841 roku musiał opuścić to miejsce. Skuteczna okazała się dopiero trzecia próba w 1580 roku. Udało się to Juan de Garay, który nadał mieście nazwę Ciudad de la Santísima Trinidad y Puerto Santa María de los Buenos Aires (Miasto Świętej Trójcy i Port Najświętszej Marii Panny Dobrych Wiatrów).
Plac Majowy, który był pierwszym punktem naszej wycieczki, upamiętnia dzień 25 maja 1810 roku w którym mieszkańcy Buenos Aires wypędzili ówczesnego vice-króla pochodzącego z Hiszpanii. 6 lat później ogłoszono niepodległość kraju. Okolice placu to do dzisiaj centrum polityczne stolicy. Przy placu znajduje się wiele ważnych budowli takich jak Bank Narodowy, Ratusz, Casa Rosada, czyli Pałac Prezydencki, czy Cabildo de Buenos Aires - siedziba rządu w czasach kolonialnych. Przy placu znajduje się też Katedra Catedral Metropolitana Santísima Trinidad de Buenos Aires. Katedra na pierwszy rzut oka nie przypomina kościoła, a raczej antyczną świątynię. Jest to jednak najważniejsza budowla sakralna w mieście. To tu znajduje się mauzoleum walczącego o wolność Argentyny Generała San Martina i tutaj msze odprawiał obecny papież Franciszek.
W dniu kiedy my byliśmy na placu panował tam wręcz błogi spokój, ale często odbywają się tu demonstracje i atmosfera robi się wyjątkowo gorąca. Plac niewątpliwie nas zauroczył, ale już spacer po okolicznych ulicach nie zrobił na nas takiego dobrego wrażenia. Chaos architektoniczny, brud na ulicach, porozstawiane barierki jak gdyby czekały na następną demonstrację i dziwny zapach w powietrzu przypomniały nam, że jesteśmy w południowoamerykańskiej metropolii.
Celem naszego długiego spaceru był port Puerto Madero. Jego budowę ukończono w 1897, ale już 10 lat później Puerto Madero nie było wstanie przyjmować większych statków (z racji na płytką wodę) i ruch przeniósł się do nowego portu Puerto Nuevo, który działa do dzisiaj. W drodze do portu mijało nas wiele "zakrwawionych" osób w podartych ciuchach. Nie wiedzieliśmy co było powodem tych przebieranek, ale w przepięknym parku w dzielnicy Retiro, dwie młode osoby wyjaśniły zagadkę. Była to akcja charytatywna i każdy mógł przyjść do parku przebrany za zombi i przynieść jedzenie dla tych w potrzebie. Jeśli każdy z przebierańców przyniósł chociaż trochę jedzenia to akcja była zdecydowanie sukcesem!
Cel naszego spaceru - port Puerto Madero - znajduje się w dzielnicy o tej samej nazwie nad Rio de la Plata. Starannie odrestaurowane industrialne budynki z czerwonej cegły kontrastują z nowoczesnymi szklanymi budowlami na drugim brzegu rzeki. To tak jakby skrzyżować łódzką manufakturę z nowoczesnością Singapuru - przepiękna mieszanka, pokreślona starymi, zabytkowymi żurawiami. Nad brzegiem rzeki można odpocząć w jednej z lokalnych knajpek lub przespacerować się futurystycznym mostem. Na pewno jest to miejsce do którego chętnie się wraca.
Na jednej z bocznej uliczek San Telmo skosztowaliśmy też tego na co najbardziej czekałam - steak argentyński. I to było zdecydowanie boskie przeżycie w Buenos - 400 gram przyjemności za jedyne 180 pesos, czyli ok 50 złoty:)
Po kolacji ujrzeliśmy inną, muzyczną twarz Buenos Aires. Na niewielkim placu przed opuszczonym budynkiem odbywała się sąsiedzka impreza. Bar zorganizowano w pustostanie (i sanepid nie miał nic przeciwko;)), a zgromadzeni Argentyńczycy tańczyli jakiś układ choreograficzny, tak jakby ćwiczyli go od dziecka. Ulicę dalej mogliśmy za to przekonać się czym jest argentyńskie tango. Na parkiecie wyklejonym na środku placu ludzie sunęli w rytm argentyńskiego tanga, nie było podziału na starszych i młodszych, nie liczyła się płeć, wygląd czy religia. Patrząc na niektóre pary zapomniało się o bożym świecie. Ta namiętność i bliskość, te dynamiczne i płynne ruchy nóg, te spojrzenia - już wiem dlaczego tango wpisano na listę niematerialnego dziedzictwa UNESCO. Każdy kto tylko umie tańczyć mógł wejść na parkiet i dać ponieść się emocjom. Ja się nie odważyłam, ale kto wie. Może przed następnym wyjazdem do Ameryki Południowej udam się na kurs...
W bocznej uliczce znaleźliśmy nasz hostel Porta del Sur, który urzekł mnie swoim wystrojem. Stara metalowa malutka winda (dla podróżujących z walizką;), patio w środku budynku, dużo zieleni, przytulna atmosfera i zapowiedź śniadania na dachu - czego chcieć więcej?
Nasz spacer zaczęliśmy od skosztowania lokalnego przysmaku czyli Empanadas, z różnymi nadzieniami - wołowiną, kurczakiem, warzywami, czy serem i szynką, popitymi lokalnym piwem Quilmes. Posileni i szczęśliwy udaliśmy się na Plazo del Mayo. W Argentynie panuje w tej chwili późna wiosna i pogoda jest idealna na zwiedzane - 25 stopni, słoneczko i lekki wiatr. Dowodem wiosny są też przepiękne kwitnące na fioletowo drzewa Jacaranda, które można zobaczyć w całym mieście. Feria kolorów, wokół nas sprawiała, że nie wiedzieliśmy z radości co fotografować:)
Miasto Buenos Aires leży nad Rio de la Plata i podzielone jest na 48 dzielnic, z których my dzisiaj widzieliśmy trzy: Montserrat, San Telmo i Retiro. Jego historia sięga XVI wieku i można powiedzieć, że miasto zakładano wielokrotnie. Pierwsza próba w 1516 skończyła się śmiercią jej inicjatora Juan Díaz de Solís, który zginął z rąk Indian. Miasto założył oficjalnie Pedro Mendoza w 1536 roku i nadał mu dość nietypową jak na dzisiejsze czasy nazwę: Puerto de Nuestra Señora Santa María del Buen Ayre. Dlaczego miasto dobrych wiatrów? Jedna z teorii mówi, że miasto leżało w obszarze wiatrów z północy co ochroniło je przed malarią i sprawiło, że było jednym z pierwszych portów wolnych od tej choroby w tamtym okresie. Mendoza nie wziął pod uwagę, że przybycie późnym latem nie pozwoli na uprawę zboża. Próbował on zmusić Indian do dostarczenia jedzenia, ale i ta próba się nie udała i w 1841 roku musiał opuścić to miejsce. Skuteczna okazała się dopiero trzecia próba w 1580 roku. Udało się to Juan de Garay, który nadał mieście nazwę Ciudad de la Santísima Trinidad y Puerto Santa María de los Buenos Aires (Miasto Świętej Trójcy i Port Najświętszej Marii Panny Dobrych Wiatrów).
Plac Majowy, który był pierwszym punktem naszej wycieczki, upamiętnia dzień 25 maja 1810 roku w którym mieszkańcy Buenos Aires wypędzili ówczesnego vice-króla pochodzącego z Hiszpanii. 6 lat później ogłoszono niepodległość kraju. Okolice placu to do dzisiaj centrum polityczne stolicy. Przy placu znajduje się wiele ważnych budowli takich jak Bank Narodowy, Ratusz, Casa Rosada, czyli Pałac Prezydencki, czy Cabildo de Buenos Aires - siedziba rządu w czasach kolonialnych. Przy placu znajduje się też Katedra Catedral Metropolitana Santísima Trinidad de Buenos Aires. Katedra na pierwszy rzut oka nie przypomina kościoła, a raczej antyczną świątynię. Jest to jednak najważniejsza budowla sakralna w mieście. To tu znajduje się mauzoleum walczącego o wolność Argentyny Generała San Martina i tutaj msze odprawiał obecny papież Franciszek.
Znajdująca się na drugim końcu placu Casa Rosada, jak sama nazwa wskazuje, wyróżnia się różową, lekko wyblakłą fasadą. Jedną z teorii dlaczego w 1873 roku wybrano taki kolor fasady mówi, że ówczesny prezydent Domingo Faustino Sarmiento chciał tym kolorem wyrazić jedność Argentyny, łącząc kolor czerwony i biały - kolory zwalczających się obozów politycznych: Federalistów i Unitarystów. Bardziej przyziemna teoria mówi, że kolor to skutek mieszania wapna z byczą krwią, które były używane przy budowach z racji na odporność i własności wodoodporne.
W dniu kiedy my byliśmy na placu panował tam wręcz błogi spokój, ale często odbywają się tu demonstracje i atmosfera robi się wyjątkowo gorąca. Plac niewątpliwie nas zauroczył, ale już spacer po okolicznych ulicach nie zrobił na nas takiego dobrego wrażenia. Chaos architektoniczny, brud na ulicach, porozstawiane barierki jak gdyby czekały na następną demonstrację i dziwny zapach w powietrzu przypomniały nam, że jesteśmy w południowoamerykańskiej metropolii.
Celem naszego długiego spaceru był port Puerto Madero. Jego budowę ukończono w 1897, ale już 10 lat później Puerto Madero nie było wstanie przyjmować większych statków (z racji na płytką wodę) i ruch przeniósł się do nowego portu Puerto Nuevo, który działa do dzisiaj. W drodze do portu mijało nas wiele "zakrwawionych" osób w podartych ciuchach. Nie wiedzieliśmy co było powodem tych przebieranek, ale w przepięknym parku w dzielnicy Retiro, dwie młode osoby wyjaśniły zagadkę. Była to akcja charytatywna i każdy mógł przyjść do parku przebrany za zombi i przynieść jedzenie dla tych w potrzebie. Jeśli każdy z przebierańców przyniósł chociaż trochę jedzenia to akcja była zdecydowanie sukcesem!
Cel naszego spaceru - port Puerto Madero - znajduje się w dzielnicy o tej samej nazwie nad Rio de la Plata. Starannie odrestaurowane industrialne budynki z czerwonej cegły kontrastują z nowoczesnymi szklanymi budowlami na drugim brzegu rzeki. To tak jakby skrzyżować łódzką manufakturę z nowoczesnością Singapuru - przepiękna mieszanka, pokreślona starymi, zabytkowymi żurawiami. Nad brzegiem rzeki można odpocząć w jednej z lokalnych knajpek lub przespacerować się futurystycznym mostem. Na pewno jest to miejsce do którego chętnie się wraca.
Z Puerto Madero ruszyliśmy dalej do dzielnicy San Telmo. W każdą niedzielę odbywa się tam niesamowity targ Feria de San Telmo, ciągnący się wzdłuż Calle Defensa. Wiele budynków w San Telmo pochodzi jeszcze z XIX wieku i dzielnica ta jest jednym z lepiej zachowanych i klimatycznych miejsc Buenos Aires. Na targu można kupić wszystko: jedzenie, obrazy, pamiątki (ale brak tu chińszczyzny), antyki, biżuterię czy buty. Jeśli ktoś boi się tłumów i małej przestrzeni to nie jest to miejsce dla niego, ale każdemu innemu polecam ten powolny przemarsz wśród rozstawionych metalowych straganów, dywaników rozłożonych na ziemi i innych konstrukcji, które jakkolwiek nadają się na prezentację towaru.
Na jednej z bocznej uliczek San Telmo skosztowaliśmy też tego na co najbardziej czekałam - steak argentyński. I to było zdecydowanie boskie przeżycie w Buenos - 400 gram przyjemności za jedyne 180 pesos, czyli ok 50 złoty:)
Po kolacji ujrzeliśmy inną, muzyczną twarz Buenos Aires. Na niewielkim placu przed opuszczonym budynkiem odbywała się sąsiedzka impreza. Bar zorganizowano w pustostanie (i sanepid nie miał nic przeciwko;)), a zgromadzeni Argentyńczycy tańczyli jakiś układ choreograficzny, tak jakby ćwiczyli go od dziecka. Ulicę dalej mogliśmy za to przekonać się czym jest argentyńskie tango. Na parkiecie wyklejonym na środku placu ludzie sunęli w rytm argentyńskiego tanga, nie było podziału na starszych i młodszych, nie liczyła się płeć, wygląd czy religia. Patrząc na niektóre pary zapomniało się o bożym świecie. Ta namiętność i bliskość, te dynamiczne i płynne ruchy nóg, te spojrzenia - już wiem dlaczego tango wpisano na listę niematerialnego dziedzictwa UNESCO. Każdy kto tylko umie tańczyć mógł wejść na parkiet i dać ponieść się emocjom. Ja się nie odważyłam, ale kto wie. Może przed następnym wyjazdem do Ameryki Południowej udam się na kurs...
Nocleg: Porta del Sur w Buenos Aires, pokoje 4 osobowe ze wspólną łazienką
zdecydowanie godny polecenia, ale nie w upalne dni - brak klimatyzacji
zdecydowanie godny polecenia, ale nie w upalne dni - brak klimatyzacji
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz