Nie jest możliwe opisać w jednym zdaniu twarze, które pokazało nam dzisiaj Buenos...
Pierwsza noc w Buenos Aires za nami i mimo braku luksusów spało się naprawdę dobrze. Śniadanie zjedliśmy na dachu naszego hostelu, a atmosfera na szczęście rekompensowała jego marną jakość. Niestety następne trzy tygodnie każde śniadanie będzie wyglądać podobnie: białe dmuchane pieczywo, dżemy różnej maści, dulce de leche, masło i mleko z płatkami, ale to ostatnie tylko jak będziemy mieć szczęście;)
Napędzani cukrem i węglowodanami ruszyliśmy autobusem do dzielnicy La Boca. Na przystankach w Buenos poza numerami przejeżdżających autobusów nie znajdziemy informacji o trasie, ani żadnego rozkładu jazdy. Jest tylko jedna zasada - jak przyjedzie to będzie:) I nawet wtedy warto dopytać autobus czy na pewno jedzie do miejsca, które na nim widnieje. Kierowca może w końcu zawsze zdecydować się obrać inny kurs:) My mieliśmy szczęście - trafiliśmy bez problemu do najbardziej kolorowej dzielnicy Buenos, a kierowca zadbał, żebyśmy wysiedli na odpowiednim przystanku.
La Boca (usta) to południowo-wschodnia dzielnica miasta, która swoją nazwę zawdzięcza położeniu przy ujściu rzeki Riachuelo do La Plata przypominającemu z lotu ptaka usta. Historia tej dzielnicy sięga 1536, w którym to Mendoza założył w tym miejscu pierwszą osadę. Po jego porażce z Indianami wszystkie domy zostały spalone, a teren został przejęty przez lokalne plemiona. W XIX wieku do dzielnicy zaczęli przybywać włoscy emigranci, głównie z Genui, którzy nadali jej obecny wygląd. Zagrożenie powodziowe i bliskość portu zdeterminowały architekturę tego miejsca. Domy budowano z blachy, którą "kolorowano" farbami pozostałymi z malowania statków. W La Boca panowała radosna i ożywiona atmosfera, która była w dużym stopniu skutkiem mieszkanki kultur i charakterów jej barwnych mieszkańców: cyrkowców, strażaków, prostytutek i ich stręczycieli.
Spacerując wąskimi bocznymi uliczkami nie można oderwać wzroku od kolorowych fasad, murali i przyozdobionych kwiatowych balkonów. Niestety główna ulica to taki mały park rozrywki - tłumy turystów, kolorowe tandetne figurki, sklep na sklepie, lokal na lokalu i lepszy lub gorszy pokaz tanga co 40 metrów. Dodatkową atrakcją może być też fotografia z panią w sfatygowanych kabaretkach, skąpym ubraniu i kapeluszu na głowie - nie skorzystaliśmy. Ale daliśmy się skusić na piwo w jednej z restauracji. Oczywiście i nas uraczono tangiem, niestety wykonanym przez argentyńskiego wyżelowanego macho i lekko zblazowaną panią. Już myśleliśmy, że nic nas nie zaskoczy, aż na małej drewnianej scenie nastąpiła zmiana warty. Uśmiech i uroda młodej tancerki wprawiły nas w zachwyt. Partner na pierwszy rzut oka nie był już tak atrakcyjni - wątły, z długimi włosami i w szerokich kozackich spodniach - ale gdy tylko zaczęli tańczyć nie miało to znaczenia... Do dzisiaj nie wiemy co to był za taniec, ale chemia między tancerzami, wzajemne spojrzenia, ekspresja i zaangażowanie na długo pozostaną nam w pamięci. I nawet jeśli to wszystko było tylko grą na pokaz - była to świetna gra!
Po powrocie do centrum Buenos przekonaliśmy się, że informacje o kradzieżach w tym mieście nie są wcale przesadzone. Jak to działa? Siedzieliśmy większą grupą w ogródku jednej z restauracji, rozmawiając i ciesząc się chwilą. Dookoła hałas ulicy, palące słońce i tłumy przechodniów, aż nagle słyszymy krzyk kelnera i widzimy biegnącego chłopaka. Jedna z nas automatycznie sprawdza czy jej plecak nadal stoi obok niej i tu zdziwienie...plecak owszem jest, ale zamiast między krzesłami stoi już za nimi. Co się stało? Nikt z nas nie widział człowieka, który po ingerencji kelnera uciekł w popłochu. To tak jakby był zupełnie niewidzialny. W sposób dla nas niewyjaśniony wyciągnął duży i ciężki plecak, leżący między dwoma krzesłami i gdyby nie szybka reakcja obsługi odszedłby z nim zupełnie niezauważony. Na szczęście wszystko dobrze się skończyło, ale od dzisiaj nikt z nas nie postawi plecaka tak po prostu na ziemi, nie zawijając go 3 razy o nogę.
Z lekko podniesionym ciśnieniem kontynuowaliśmy zwiedzanie stolicy. Żwawym tempem przeszliśmy z centrum obok teatru, a raczej opery Colón, zbudowanej w latach 1889 - 1908. Zaliczana jest ona do jednej z pięciu najważniejszych na świecie(obok oper w Wiedniu, Paryżu, Mediolanie i Dreźnie). Remont opery w latach 2008-2010 przywrócił jej dawny blask. Dałabym sobie rękę uciąć, że Colón jest mniejszy od Opery Wiedeńskiej, ale było to tylko złudzenie optyczne - sala główna opery z 2.500 miejsc siedzących i 1.000 stojących jest jedną z największych na świecie (dla porównania w operze Wiedeńskiej miejsc siedzących jest "tylko" 1.700). Warto dodać, że pierwotny budynek opery znajdował się przy Plaza de Mayo w miejscu obecnego Banku Narodowego.
Celem naszego godzinnego spaceru była dzielnica Recoleta, a dokładniej cmentarz Cementario de la Recoleta, zaprojektowany przez Prosper Catelin na zlecenie prezydenta Bernardino Revadavia w 1822 roku. Cmentarz znajduję się na terenie dawnego zakonu augustianów rekolektów (Orden de Agustinos Recoletos). Jest on idealnym przykładem bogatej sztuki architektury cmentarnej z przełomu XIX i XX wieku. Wchodząc na teren cmentarza, miałam wrażenie, że wchodzę do magicznego miasteczka z wąskimi murowanymi uliczkami, malutkimi domkami i zielonymi skwerami. Na pierwszy rzut oka ciężko uwierzyć, że te "domki" to grobowce i mauzolea, w których można zobaczyć zdjęcia zmarłych, pamiątki lub podarunki dla tych którzy odeszli, a czasami nawet trumny. Zdobienia grobowców wywodzące się różnych stylów architektonicznych, przepiękne rzeźby aniołów i świętych tworzą unikalny klimat tego miejsca. Mówi się nawet, że cmentarz jest obszarem z największą ilością rzeźb na metr kwadratowy na świecie! Mimo, że normalnie nie robię zdjęć na cmentarzach, w Recoleta dałam się oczarować...
Na cmentarzu pochowanych jest wielu znanych Argentyńczyków m.in. María Eva Duarte de Perón czyli Evita, której grób odwiedzają codziennie dziesiątki turystów i zwolenników peronizmu. Evita piękną aktorką, która w 1945 roku wyszła za mąż za Juana Domingo Perona - wybranego później trzykrotnie na prezydenta Argentyny. Eva zaangażowała się w zwycięską kampanię swojego męża w 1946 roku i zrobiła to jako pierwsza kobieta w historii Argentyny. Również po wygranej nie była tylko piękną żoną swojego męża. W 1947 roku (w wieku 28 lat!) wywalczyła wprowadzenie prawa wyborczego kobiet w kolebce machismo. W 1949 założyła Partię Kobiet (Partido Peronista Femenino), a potem fundację swojego imienia - Fundación Eva Perón - pomagającą biednym, budującą szpitale, szkoły, fundującą stypendia i wiele więcej. Walczyła o prawa robotnicze, świetnie dogadywała się ze związkami zawodowymi i była uwielbiana przez klasę robotnicza. Była za to znienawidzona przez elity, które do końca wypominały jej proste pochodzenie. W 1951 roku ruch robotniczy zaproponował Evicie kandydowanie na stanowisko Wiceprezydenta. Ogromy opór ze strony wojskowych, problemy w obozie peronistów i choroba doprowadziły ją do wycofania kandydatury 31 sierpnia - zwanym Dniem Wyrzeczenia (Día del Renunciamiento). Evita zmarła w wieku zaledwie 33 lat na raka macicy.
W drodze powrotnej z dzielnicy Recoleta zobaczyliśmy słynny Palacio Barolo zaprojektowany przez włoskiego architekta Mario Palanti. W dniu zakończenia budowy w 1923 roku był najwyższym budynkiem Ameryki Południowej, a do 1932 roku pozostawał najwyższym budynkiem w stolicy. Budowla nawiązuje w każdym calu do "Boskiej Komedii" Dantego Alighieri, którym fascynował się architekt. Podzielona jest podobnie jak dzieło na 3 części: piekło, czyściec i raj, ma wysokość 100 metrów, czyli dokładnie tyle ile pieśni w utworze, a wieża jest odpowiednikiem Epireum czyli siedziby Boga, w kształcie białej róży. Budynku na pewno nie można przeoczyć, ale jego lokalizacja na wąskiej w tym miejscu Avenida de Mayo sprawia, że nie zrobił na mnie takiego wrażenia jak oczekiwałam...
Po intensywnym dniu spotkało nas duże zaskoczenie i rozczarowanie - również w Buenos można trafić na stek, który nawet w wersji medium przypomina podeszwę...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz