sobota, 29 listopada 2014

Magdalena i Marta

Nigdy nie miałam specjalnych wyobrażeń o pingwinach, a widząc je w zoo nie stawałam na dłużej przy ich wybiegu. Dopiero na wyspie Magdalena zauroczyłam się tymi nielotami, które co prawda nieporadnie poruszają się po lądzie,  ale w wodzie dają pokaz swojej sprawności.


Widzieliśmy już na naszej trasie pingwiny, ale odwiedzenie wyspy Magdalena nie było stratą czasu. Wyprawa na wyspę jak zwykle była uzależniona od pogody, ale i tym razem obudziło nas słońce:) Z Punto Arenas przejechaliśmy busikiem nad zatokę Magellana, a potem przesiedliśmy się na 60 osobową łódkę (na pierwszy rzut oka wyglądała na max. 20 osobową;)) i ruszyliśmy w drogę.


Po około godzinie dotarliśmy do celu. Wyspa Magdalena jest od 1983 roku częścią parku narodowego Parque National Isla Magdalena o powierzchni 1570km2. Na wyspie poza pingwinami i kormoranami znajduje się tylko latarnia morska. Nie ma tam żadnych drzew ani krzewów - gdzie się wzrokiem nie sięgnie widać tylko pagórki pokryte trawą. Jest to wynik surowego klimatu - temperatura nawet w lecie nie przekracza 10 stopni, a silny porywisty wiatr jest normą.


Na wyspie znajduje się największa kolonia małych, ale uroczych pingwinów magellana (Sphenicus magellanicus) - wg. szacunków jest to nawet ok. 60 tysięcy par (jak dowiedzieliśmy się na Valdez pingwiny są wiernymi monogamistami).




Zwierzaki te przybywają na wyspę w celach reprodukcyjnych i w przez siebie wykopanych jamach wysiadują jaja czekając na młode. Na całej wyspie tych jam są tysiące. W jednej z jamek udało mi się zobaczyć ich potomstwo - mały pingwin przypomina trochę brzydkie kaczątko:) W przeciwieństwie do czarno białych rodziców jest on szary, ale za to niesamowicie słodki.


Na wyspie wyznaczona jest ścieżka dla turystów, ale ku naszej uciesze pingwinom to nie przeszkadza i przechodzą prawie pod nogami. Ciężko słowami opisać jak nieporadnie poruszają się po lądzie i jak potykają się o kamienie - słodziaki. Za to jak tylko wskoczą do wody, od razu widać, że to ich naturalne środowisko - są szybkie, zwinne i można by spokojnie patrzyć na ich zabawy godzinami....

Pingwiny dzielą wyspę z innymi ptakami i godny podziwu jest fakt, że nie ma między nimi żadnych konfliktów. Nad zwierzętami (a może raczej nad turystami) czuwają strażnicy i pilnują, żeby zasady takie jak niedotykanie zwierząt, fotografowanie bez lampy były zachowane. Po jednej godzinie i setkach zdjęć musieliśmy opuścić wyspę i ruszyliśmy na kolejną wyspę - Martę. Tym razem siedziałam na zewnątrz, napawałam się widokami i wdychałam bardzo rześkie powietrze - cudne uczucie i chyba pora zaplanować kolejny urlop na łódce:) Na samą wyspę Martę nie można zejść, ale z pokładu mogliśmy obserwować haremy uchatek. Niby nic nowego dla nas, ale mimo wszystko urzekające.


W drodze powrotnej większość z nas standardowo nadrabiała brak snu;) W Punto Arenas dopadł nas głód i udaliśmy się do restauracji. W Ameryce Południowej znalezienie lokalu na wczesną kolację jest często nie lada wyczynem, bo większość lokali otwiera dopiero o 19. Po krótkim spacerze dotarliśmy do klimatycznej knajpki, a tablica na ścianie pokazała nam, że rozstawione w mieście tablice o postępowaniu w razie tsunami nie są takie bezcelowe. Lokal i cała dzielnica zostały w 2012 roku kompletnie zniszczone przez wodę. Wspólna inicjatywa mieszkańców, przyjaciół i wolontariuszy umożliwiła renowację lokalu i ponowne jego otwarcie.
Kulinarnie zdaliśmy się na lokalne przysmaki czyli rybę z sosem krabowym, a wieczorem poprawiliśmy tortem Andrzejkowym i szampanem. Nie zabrakło też kina domowego i profesjonalnego seansu Ice Age 3. Problem z nagłośnieniem rozwiązaliśmy domowymi sposobami;)


Nocleg: Apartamenty Departamentos Cordillera w Punta Arenas, 6 osobowe z łazienką

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz