niedziela, 30 listopada 2014

Ushuaia - El Fin del Mundo

Każdy lot i każda podróż autobusem ostatnich dni przybliżała nas stopniowo do Ziemi Ognistej. Celem naszej podróży było najbardziej na południe wysunięte miasto na naszej planecie - Ushuaia. Jakie to uczucie dotrzeć na koniec świata?

 

Z informacji wynikało, że podróż z Punta Arenas może trwać od 12 do nawet 20 godzin. Miałam spore obawy jak zniosą to moje kolana i czy trafimy na autobus z dużą ilością miejsca na nogi. Kolejnym niepewnym punktem było pożywienie - teoretycznie na chilijskiej granicy trzeba wyrzucić prowiant, a co potem? Ale jak zasłużyło się na urlop to szczęście sprzyja;) Podróż trwała 9 godzin, które wyjątkowo szybko zleciały. Obawy przed sztormem były zupełnie nieuzasadnione - słońce towarzyszyło nam cały czas, a autobus wjechał na prom praktycznie z biegu i od razu odpłynęliśmy nie tracąc czasu. Dodatkowo małe delfiny czarnogłowe urozmaiciły nam podróż skacząc rozkosznie zaraz pod oknami promu. Na granicy, która znajdowała się w środku niczego i do której prowadziła niesamowicie wyboista szutrowa droga nie sprawdzono nam żadnego bagażu, więc obawy przed stratą jedzenia były nieuzasadnione. Swoją drogą to chyba pierwszy raz kiedy jechałam najzwyklejszym rejsowym autobusem bo szutrowej drodze i do tego z prędkością, która na normalnej drodze byłaby wykroczeniem. Teraz już nie dziwi mnie dlaczego prawie każdy autobus ma popękane szyby.



Po stronie Argentyńskiej pojawiły się drogi asfaltowe, wzdłuż których zamiast pampy zaczęły pojawiać się lasy. Był to widok niczym z książek Tolkiena - drzewa były porośnięte zielonym mchem, który momentami był tak długi, że powiewał jak włosy na wietrze. Co jakiś czas zamiast zielonych lasów widzieliśmy tylko biało-czarne drzewa lub bardziej ich pozostałości - gałęzie i korzenie - najprawdopodobniej skutek silnych wiatrów lub pożarów. Im bliżej celu tym bardziej zmieniał się widok za oknem. Nizinny krajobraz zastąpiły potężne góry i kręte drogi, których w ogóle nie spodziewałam się w tym rejonie świata . Do tego ich kontrast z oceanem w tle - coś pięknego. Jak się okazało najwyższy szczyt Ziemii Ognistej to Monte Shipton 2469 m.n.p.m. Wielka Wyspa Ziemi Ognistej to część prowincji Tierra del Fuego, Antártida e Islas del Atlántico Sur. Na północy jej granicą jest cieśnina Magellan, a na południu kanał Beagle. Nazwę swoją zawdzięcza Fernando de Magallanes, który nazwał ją tak widząc z pokładu statku dym unoszący się z nad ognisk Indian. Powierzchnia prowincji łącznie z argentyńską częścią Antarktydy wynosi dumne 1 002 352 km²! 60 tysięczne miasteczko Ushuaia leżące nad kanałem Beagle przywitało nas silnym, zimnym wiatrem i lekkim deszczem. Jego nazwa pochodzi z języka Indian Yámana i oznaczę zatokę skierowaną na wschód.

 
W miasteczku jest mnóstwo hosteli i trafiliśmy do jednego gdzie łazienki były na zewnątrz (bardzo kreatywne rozwiązanie przy tutejszym klimacie). Przy tych temperaturach bieganie w nocy z mokrą głową nie do końca nam się uśmiechało więc zapadła decyzja o zmianie lokalu. Po kolacji dostaliśmy radosną informację o przeprowadzce do hostelu Los Lupinos. Tu też nie ma luksusów, pokoje 7 są osobowe, ale nie trzeba zakładać kurtki idąc do toalety;) a do tego z okna trafił nam się widok na miasteczko i zatokę - czego chcieć więcej?:)

Na powitanie zdecydaliśmy się na lokalny przysmak czyli Centolla - kraba królewskiego. Nie zdecydowaliśmy się na wersję z łamaniem nóżek i cięciem skorupy, ale i tak byliśmy zadowoleni.


Nocleg: Hostel Los Lupinos w Ushuaia, pokoje 7 osobowe ze wspólną łazienką

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz