czwartek, 4 grudnia 2014

Montevideo pieszo

Na szczęście Montevideo ma więcej do zaoferowania niż dzielnica Centro i Avenida 18 de Mayo. Najlepiej przekonać się o tym w trakcie 20 km spaceru przez miasto...


Po wczorajszym dniu zwątpiliśmy w  Montevideo i nie chcieliśmy nawet myśleć o powtórce. Dzień jednak bardzo nas zaskoczył - zwiedziliśmy 3 nowe dzielnice (Ciudad Vieja, Barrio Sur, Pocitos) i każda z nich pokazała nam inna twarz tego miasta.

Charakterystyczne wejście do historycznej części miasta czyli Ciudad Vieja znajdziemy na Plaza Independencia. To tu stoi brama będąca wcześniej częścią już nieistniejących murów obronnych miasta (Ciudadela). Na półwyspie otoczonym wodami Río de la Plata znajduje się też port Puerto de Montevideo, czyli najważniejszy port Urugwaju. W dzielnicy swoją siedzibę ma wiele banków, biur, ministerstw, muzeów, galerii, centrów kultury, a także restauracji, pubów i dyskotek. Przez wiele lat Ciudad Vieja była jednak zapomnianą i niszczejąca dzielnicą. Do dzisiaj mieszka tu wielu najbiedniejszych mieszkańców miasta, co nie czyni z niej najbezpieczniejszego miejsca w Montevideo. Miasto od lat pracuje nad rewitalizacją tego miejsca. 

Deptakiem Sarandí można dojść do samego serca starego miasta. W wielu miejscach można zobaczyć kolorowe murale, które nadają temu miejscu wyjątkowy klimat. Deptak jest naprawdę przestronny i zadbany. Znajdziemy tu wiele pięknych budynków z czasów kolonialnych w tym katedrę metropolitalną miasta (Catedral Metropolitana de Montevideo). 






Na końcu ulicy znajdziemy ogromną halę Mercado del Puerto. Jest to najważniejsza atrakcja gastronomiczna w mieście (co nie dziwi po wczorajszych doświadczeniach w Centro;)). Budowa hali została ukończona w 1868 po trzech latach. Była to jedna z pierwszych takich konstrukcji metalowych w Ameryce Południowej (nie znanych zupełnie w tym okresie w tym regionie świata), a jej nietypowy projekt i żelazne części wykonano dlatego w Liverpoolu. Początkowo hala służyła jako rynek warzywno-owocowy i mięsny dla marynarzy i ich rodzin. Obecnie nie ma już śladu po targu, ale hala pełna jest klimatycznych restauracji serwujących przeróżne dania z grilla (asado). Od godziny 12 miejsce to zaczyna tętnić życiem. Wybór potraw z grilla jest imponujący - od standardowych kiełbasek, przez flaki, żeberka, kaszanki po soczyste steki. Zdecydowaliśmy się na próbkę różnych potraw. Do tego pyszne czerwone wino, grillowana papryka, a na koniec 1 fenomenalny deser do podziału - palce lizać! Mimo, że porcje nie były duże, nie była to niestety tania przyjemność - ok 100 EUR za 5 osób, z czego jedna nie jadła w ogóle mięsa.


Lekko ociężali wyszliśmy z kulinarnego raju. Na ulicy trwał szkolny pokaz tanga. Można dyskutować, czy 8 letnie dziewczynki powinny ubierać się jak dorosłe kobiety i kogo ambicje w ten sposób spełniają. ale widząc ich podekscytowanie i radość chce wierzyć, że ma w tym nic złego.


Spacerując po starym mieście spotkaliśmy też dwójkę dzieci siedzących w towarzystwie dużej wypchanej lalki na krawężniku przed domem. Po krótkiej rozmowie dowiedzieliśmy się, że ich towarzysz to Judasz. Razem z nim zbierają do Wigilii pieniądze na cukierki i inne słodkości, a kukłę spalają. My również dorzuciliśmy się ich cukierkowego budżetu.


Mimo propozycji wycieczki autobusem po mieście zdecydowaliśmy się na piesze zwiedzanie miasta. Po południu opuściliśmy stare miasto i ruszyliśmy na długi spacer przez Bario Sur i Pocitos, żeby ostatecznie dojść do wybrzeża i słynnej Rambla. Zobaczyliśmy piękne platanowe aleje, niskie zadbane budynki, uporządkowane ulice i luksusowe apartamentowce. Spacerując czuliśmy się bezpiecznie, ale druty kolczaste pod napięciem przed kilkoma domami dały nam do myślenia;) 




Plaża nad Río de la Plata wyglądało tak dobrze jak pierwszego dnia z okien autobusu (uff;)). Po długim spacerze zasłużyliśmy na godzinny odpoczynek na piasku i delektowanie się słońcem. Na kąpiel w brązowej rzece nikt się jednak nie odważył....


W drodze powrotnej daliśmy się skusić na drinki, licząc na to, że dostaniemy iście karaibskie napoje. Niestety...Mojito mięty nie wdziało, za to mieniło się sztucznym zielonym kolorem, Caipirinha została podana z cytryną i białym cukrem, a w Tequili Sunrise sami nie wiemy co było. Dramat...

W czasie (naprawdę długiej) drogi powrotnej załapaliśmy się na bajeczny zachód słońca nad rzeką. Na plaży nie byliśmy jednak sami. Pewien 12latek poprawnie rozpoznał, że jestem turystką i postanowił dowiedzieć się więcej. W ciągu kilku minut zebrała się w okół nas duża i ciekawska grupa dzieciaków świętujących koniec szkoły. Po krótkiej pogawędce o Polsce, Urugwaju i znajomości języków pożegnaliśmy naszych nowych znajomych i ruszyliśmy do hotelu. 



W drodze powrotnej zobaczyliśmy ponownie kwintesencję Urugwaju, czyli barwne murale, zdobiące szare mury miasta i odciągające uwagę od zniszczonych chodników. W powietrzu unosił się co jakiś czas też zapach marihuany, która w Urugwaju jest legalna (dla zarejestrowanych obywateli powyżej 18 roku życia). 



Na ulicach nie można było tez przeoczyć mieszkańców spacerujących z półtoralitrowymi termosami i Mate (kubkami z dyni), z zatopionymi w nich Bombillas (metalową kombinacją łyżki i słomki). Kultura picia mate jest tutaj tak zakorzeniona, że na każdym rogu można kupić profesjonalne zestawy i nikomu nie przeszkadza, żeby nosić je ze sobą cały czas pod pachą. 



Nocleg: Hotel New Arapey w Montevideo, pokoje 2-3 osobowe z łazienką

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz